portret

portret

DLACZEGO

O tym, jak dać wolność, jednocześnie ucząc przywiązania.
O tym jak traktować dzieci jednakowo, by jednocześnie wiedziały, że są dla nas jedyne.
O tym jak mimo swojej niechęci, widzieć w ich rodzicach pozytywy.
O tym jak wykonując swoje zadania czasowo, dać pewność, że robimy to na całe życie.
Dlatego, by NASZE DZIECI, zrozumiały dlaczego.

Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu

18 sierpnia 2022

moje, twoje, nasze - Marsyas

 Dlaczego sięgnęłam po książkę z gatunku, którego raczej nie czytam, no i w sumie co to za gatunek?

Wygląda na to, że algorytmy są jednak dobre w tym co robią. Prawdopodobnie słowo sierota spowodowało, że reklama książki pojawiła się na moim fb. A dalej? Świetna okładka, tytuł, który w żaden sposób nie sugerował o czym książka będzie, rozbudziły ciekawość. Rozbudziły na tyle, że postanowiłam nie czekać na przesyłkę z papierową wersją, tylko zamówiłam tą na Kindle. Kiedy zaczęłam ładować dawno nieużywany czytnik, jednak preferuję tradycyjne książki, przeczytałam jeszcze fragment „zachęty”: „Ten światowy fenomen z silną reprezentacją LGBTQ+ zachwycił ponad ćwierć miliona czytelników na Goodreads. Polecana przez V.E. Schwab powieść o tym, że każdy z nas może na własny sposób definiować czym jest dla niego rodzina, stała się bestsellerem na Zachodzie. You&YA”

Zaczęłam czytać i na wiele godzin przestałam funkcjonować w realnym świecie.

Hmm, jakoś źle to ujmuję. Czytałam magiczną opowieść, a w głowie widziałam nasz polski system pieczy zastępczej, czyli świat jak najbardziej realny. Nasze dzieci w rodzinach zastępczych kontrolowanych
i ocenianych według jednego słusznego szablonu zapisanego w Zasadach i przepisach. Opowieść
o przenoszeniu ich z miejsca na miejsce, o braku pomysłu co w momencie, kiedy dziecko przestaje być dzieckiem, a jednak nie może samo funkcjonować. Niezwykle Ważne Kierownictwo siedzi na swoim czwartym piętrze, czasem czyta raporty i wyciąga z nich wygodne dla siebie wnioski.

„- Co się dzieje z miejscami takimi jak nasz sierociniec po tym, jak złoży pan swój końcowy raport. Co się dzieje z dziećmi.

- O ile moi zwierzchnicy nie wyślą mnie tam ponownie, spodziewam się, że wychowankowie sierocińców żyją w szczęściu i zdrowiu jako dzieci, aż zmienią się w szczęśliwych i zdrowych dorosłych.

- Którzy w dalszym ciągu pozostają pod kontrolą rządu z powodu tego kim są.

Linus poczuł się zapędzony w kozi róg. Nie był przygotowany na coś takiego.

- Nie pracuję w Wydziale Nadzoru nad Magicznymi Dorosłymi. Jeśli ma pani jakiekolwiek zażalenia w tej kwestii, radzę się zwrócić w tej sprawie do nich. Mnie interesuje jedynie dobro dzieci, nic więcej.

Dyrektorka uśmiechnęła się smutno.

- One nie pozostają nimi wiecznie panie Baker. Zawsze w końcu dorastają.”

To opowieść o niezwykłych i mądrych opiekunach. Nie każdy z nas jest Arthurem Parnassusem, ale zapewne w wielu z nas ukrywa się feniks. Tylko czy o tym wiemy?

„– Te dzieci słuchają każdego twego słowa. Biorą cię za wzór, bo jesteś ich rodzina. Jesteś ich … - Urwał, dysząc ciężko. Nie powinien tego mówić. To nie było właściwe. Tak jak cała ta rozmowa. To nie było … - Jesteś ich ojcem Arthurze. Powiedziałeś, że kochasz je nad życie. Na pewno wiesz, że one czują do ciebie to samo. Kochają cię tak, jak ty je. Bo jakżeby inaczej? Spójrz tylko na siebie. Spójrz, co tu stworzyłeś. Jesteś wcielonym ogniem, a one muszą się dowiedzieć co to oznacza. Nie tylko z powodu tego, kim jesteś, ale też by zobaczyły, kim się stałeś dzięki nim.”

Kto mieszka na Marsyas? Kiedy przeczytacie książkę, odpowiedź będzie prosta. To Nasze Dzieci.

„– Chciał jedynie kupić płyty. Uwielbia muzykę. Bez względu na to, kim się urodził, to wciąż tylko dziecko, tak jak pozostali moi podopieczni. A czy wszystkie dzieci nie zasługują na ochronę? Na miłość i troskliwe wychowanie, by mogły dorosnąć i kształtować świat, który dzięki nim stanie się lepszym miejscem? W tej kwestii wychowankowie mojego sierocińca w niczym się nie różnią od dzieci z tej wioski i całego społeczeństwa poza nią. Ale wmawia im się, że są inne. Tłoczą im to do głów ludzie tacy jak wy i ci, którzy rządzą nami i tym światem. Ludzie, którzy wprowadzają zasady i ograniczenia, by odseparować te dzieci od innych, by całkiem je odizolować. Nie mam pojęcia co trzeba zrobić by zmienić ten system. Nie wiem czy w ogóle jest to możliwe. Ale coś wam powiem: zmiany nie przyjdą z góry. Będą musiały zacząć się od nas.”

Przecież to książka o pieczy zastępczej. Dlaczego nikt o tym nie wspomina?

Przeczytajcie ją po swojemu.

Warto było kiedyś zareagować na pytanie: Nie żal ci, że cię tu nie ma?


Dom nad Błękitnym Morzem
TJ Klune
wyd: Papierowy Księżyc, You&YA, MUZA SA
Warszawa 2022

22 lutego 2022

Lyncurium

Piecza zastępcza, a właściwie system pieczy zastępczej ma wiele wspólnego z bursztynem. Ale czy to oznacza coś pozytywnego?

Pomyślisz - Bursztynowa Komnata. Łał, ale super.
Ale tak nie jest. Czytając historię bursztynowej komnaty pomyśl o pieczy zastępczej. Pomogę ci trochę.

Historia Bursztynowej Komnaty rozpoczęła się niemal 250 lat przed jej zniknięciem. W 1701 roku pruski król Fryderyk I Hohenzollern, wielki miłośnik „bałtyckiego złota”, zamarzył o pokoju wyłożonym tym drogocennym materiałem.
Historia rodzinnej pieczy zastępczej w Polsce, to pewnie trochę mniej lat. Ale materiał równie drogocenny.

Prace nad misternym dziełem ciągnęły się latami i kosztowały krocie. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Do ozdobienia ścian komnaty potrzebne były najpierw setki kilogramów, a potem już tony cennego materiału, którego poszukiwaniami zajmowali się nawet pruscy żołnierze.
Tak, jej budowanie, poszukiwanie odpowiednich ludzi trwało długo.

Pozyskany w ten sposób bursztyn należało poddać precyzyjnej obróbce. Po pocięciu, oszlifowaniu i podgrzaniu przychodziła kolej na mozolne układanie mozaik z motywami roślinnymi i heraldycznymi.
A kiedy już się ich znajdzie, następuje proces nauki, dopasowywania i tworzenia piękna.

W 1712 roku, jeszcze niezupełnie ukończony gabinet – przeniesiony sześć lat wcześniej do Pałacu Miejskiego w Berlinie – miał okazję zobaczyć car Piotr I. Zawitał on jesienią tego roku do pruskiej stolicy w trakcie podróży do Karlsbadu. Jako że sam od lat był zauroczony „bałtyckim złotem” pokój zrobił na nim piorunujące wrażenie. Z czym zresztą w ogóle się nie krył.
Podziwiają naszą myśl pedagogiczną inne narody, zachwycają się rozwiązaniami. Ba, nawet przenoszą rozwiązania. Jednym słowem, robimy wrażenie.

Kilka miesięcy później Fryderyk I wyzionął ducha, a na pruskim tronie zastąpił go syn Fryderyk Wilhelm I. W przeciwieństwie do ojca nie interesowały go drogie fanaberie, takie jak wykładanie pokoi jantarem. Pieniądze wolał przeznaczać na zbrojenia.

Dlatego, gdy w 1716 roku Piotr I po raz kolejny pojawił się na Sprewą, pruski monarcha postanowił sprezentować carowi właśnie Bursztynową Komnatę. W pakiecie dorzucił jeszcze kolejną drogą zabawkę ojca: jacht Liburnika. Car był zachwycony cennymi podarkami. W liście do żony Katarzyny I napisał, że o komnacie „marzył już od dawna”.
Mija trochę czasu, prekursorzy odchodzą, a następcy …

W zamian Piotr Wielki zaoferował Fryderykowi Wilhelmowi oddział złożony ze szczególnie rosłych rosyjskich żołnierzy. Ponadto ofiarował mu pięknie zdobiony kielich. Sama Bursztynowy Komnata została rozmontowana, spakowana do 18 skrzyń i wyekspediowana na wschód. Do Petersburga dotarła w lipcu 1717 roku.
… zapominają, zasypują popiołem, wymieniają artystów, empatycznych geniuszy, na armię podporządkowanych i realizujących zapisane schematy, wykonawców.

Nie ozdobiła jednak ścian żadnego z pałacowych pokoi nowej rosyjskiej stolicy. Okazało się bowiem, że w całym imperium nie ma nikogo, kto potrafiłby ją poprawnie złożyć i dokończyć jej budowę. W efekcie całość przeleżała ćwierć wieku w skrzyniach!
Okazuje się, że mijają lata i nie ma nikogo kto skutecznie i na długo potrafi wskrzesić stare mądre idee i nadać im nowoczesne tchnienie.

Dopiero córka Piotra, caryca Elżbieta I uznała w 1743 roku, że najwyższa pora wykorzystać do czegoś dar pruskiego króla.
Pomału pojawiają się ci którzy potrafią czytać, myśleć i widzieć – dziecko. Korzystają nie tylko z historii, ale również z nowoczesnych rozwiązań. Wspierają się, uczą od siebie, organizują w grupy, proponują rozwiązania.

Komnata pozostała w Carskim Siole aż do lata 1941 roku, kiedy to niemieccy saperzy ją rozmontowali i wysłali do Królewca. Po zakończeniu II wojny światowej ślad po niej zaginął. Jej poszukiwania do dzisiaj rozpalają umysły łowców skarbów. Jak dotąd nie przyniosły jednak konkretnych rezultatów.
Taki stan nie trwa długo. Pojawiają się saperzy, rozwalają co się da, czego nie da się rozwalić ukrywają.
Całe szczęście, że wielu wierzy, że bursztynowa komnata gdzieś tam jest, że czeka na odkrycie, umieszczenie w należnym miejscu by znów budziła zachwyt. Tylko które pokolenie tego doświadczy?

 

Jest jeszcze jedna opowieść o bursztynie.
    Cały system pieczy zastępczej jest Bursztynowy. Właściwie trzeba się cieszyć, że nie Czerwony.
Gdzieś tam pojawia się Pomarańczowy przełom, który czaruje słowem innowacja, jakoś nie do końca prawidłowo rozumianym w Polsce. Bo nasza polska innowacja musi prowadzić do tworzenia modelu, który będzie jedyny i słuszny, realizowany przez wszystkich. Żebyśmy z tego Pomarańczu wzięli przynajmniej merytokracje. No nie, nie dało się, bo po co kogokolwiek doceniać, honorować. W głowach by się poprzewracało.
Zieleń powinna wprowadzić decentralizacje. A w pieczy? Od 20 lat opowiadamy o deinstytucjonalizacji. Opowiadamy, robimy zasłonę dymną i po cichutku pomalutku zmierzamy w kierunku Czerwonego. Bo Czerwień i Bursztyn są wygodne – dla rządzących. Więc o Zieleni możemy tylko pomarzyć. A dokładniej to Zielone są w pieczy NGO i rodziny, czy nieformalne grupy, w których działają.  Bo Zieleń to cel który inspiruje, kultura oparta o wartości i perspektywa wszystkich grup interesu. Ale Zielonego w instytucjach, tych od pieczy, trudno się doszukać.
Więc o Turkusie, to już nawet wspominać nie będę. 

LALOUX w Pracować inaczej pisze - "Kiedy naniesiemy kolejne etapy ludzkiej i organizacyjnej świadomości na linię czasu, rezultat szokuje. Wydaje się, że ewolucja przyspiesza i przyspiesza coraz szybciej. Jeśli ten trend będzie się utrzymywał, możemy doświadczyć pojawienia się jednego lub dwóch nowych etapów wykraczających poza etap Zielony jeszcze za naszego życia."

No nie. W instytucjach ogarniających pieczę zastępczą, za mojego życia to my poza ten Bursztyn nie wyjdziemy. Obyśmy nie "cofnęli się do tyłu" do Czerwonego. 


A dlaczego lyncurium?
Rzymianie nazwali bursztyn lyncurium czyli mocz rysia, według legendy złocisty kamień powstał ze skamieniałego moczu tego drapieżnika.
Zdecydowanie nie chodziło mi o słowo ryś. 

https://wielkahistoria.pl/jak-powstala-i-czym-naprawde-byla-bursztynowa-komnata/  
 www.empik.com/pracowac-inaczej-laloux-frederic,p1116177008,ksiazka-p 

06 grudnia 2021

odpowiedzialność

 „Język jest narzędziem, które pozwala nam usłyszeć, jak ludzie postrzegają odpowiedzialność.” /dr Małgorzata Majewska/ polecam wykłady

    Takiego wpisu jeszcze u siebie nie robiłam. Zwykle są to jakieś niejawne i nie zawsze jasne rozważania, nie tylko o pieczy zastępczej. Dzisiaj będzie na temat pewnego webinaru w którym dokładnie 1.12.2021 wzięłam udział. Ponieważ wtedy jeszcze Covid szalał w moim ciele to starałam się do tego spotkania przygotować solidniej niż zwykle. Żeby nagle nie zapomnieć słów, dobrze wykorzystać czas który będzie mi dany, no i mówić na temat. Webinar nosił tytuł: Rezygnacja, wypalenie: dlaczego przestaje się być rodziną zastępczą. I był drugim z serii spotkaniem w projekcie Koalicji na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej finansowanym ze środków Fundacji EY.

Część rodzin dożywa w pieczy, że tak powiem starości. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że spokojnej starości, bo w zestawieniu z opiekunem zastępczym będzie brzmiało to jak oksymoron.

Znam kilka rodzin które pomimo emerytalnego wieku jeszcze przez kilka lat prowadziły rodzinny dom dziecka czy rodzinę zastępczą. Najczęściej ten przedłużony czas pracy wiązał się z usamodzielnieniem dzieci, które jeszcze były pod opieką tej rodziny. Znam też rodziny które skończyły swoje działania tak jak zaplanowały, czyli przykładowo po 3 latach sprawowania roli rodziny zastępczej typu pogotowie. Podziwiam ich między innymi za to, że dotrzymali danego sobie słowa, że pamiętali, że zadbać trzeba też o siebie. Więc to są ci którzy postanowili ok, będę rodziną przez 3 lata, a później chwila oddechu. Będąc pogotowiem to jest wykonalne. Przestaje się w którymś momencie przyjmować kolejne dzieci i „wygasza” swoje działanie.
Jednak większość tak nie planuje. Często mówią, „jak będzie coś nie tak, to zrezygnujemy”, „zobaczymy, czy się do tego nadajemy”. Ale to nie takie proste, kiedy stajesz się odpowiedzialny za drugiego człowieka. Jeszcze trudniejsze kiedy ten człowiek doznał w swoim kilkuletnim życiu już wielu krzywd, a ty najczęściej jesteś jego pierwszą bezpieczną bazą, osobą znaczącą, ostoją. Uwierzcie łatwiej jest podjąć decyzję, że zostaje się opiekunem/rodzicem zastępczym niż podjąć decyzji o rezygnacji, czy zakończeniu. 

    Więc co, lub kto, powoduje, że jednak wiele rodzin zastępczych rozwiązuje się, jest rozwiązywanych? Że ludzie wydawałoby się ze stali, rezygnują, izolują się i często nie chcą wracać do tego etapu swojego życia. Obserwacje, bo niestety nie badania, pokazują, że powodów jest kilka. Zapisy, zapewnienia i obietnice które usłyszeli przed rozpoczęciem swojego zastępczego rodzicielstwa, nie mają pokrycia w codzienności. Padają ofiarą pomówień i nie otrzymują, pomocy w walce z nimi. Są obciążani ponad miarę. Zmusza się ich do podejmowania życiowych decyzji związanych z adopcją dzieci „szantażując” dobrem dziecka. Są bardzo samotni w swojej codzienności.
Starałam się odpowiedzieć sobie, na kilka pytań które padły przed webinarem, a ponieważ nie przepadam za samodzielnymi rozważaniami, wykorzystałam covidowy pobyt  w domu na rozmowę z Jackiem (dla niewtajemniczonych – z mężem).

Tutaj powinnam wytłuścić, że przykłady czerpałam z wieloletnich obserwacji i informacji od opiekunów/rodziców zastępczych z polski, z rozmów telefonicznych, wpisów na różnych forach, osobistych rozmów i umiejętności własnej jaką jest obserwacja i wyciąganie wniosków, oraz porównywanie z informacjami i rozmowami które prowadziłam z pracownikami socjalnymi i opiekunami zastępczymi między innymi z Niemiec, Czech, Anglii czy Szwecji.

    Nie będę przytaczać całej naszej rozmowy, ale zatrzymam się na odpowiedziach na kilka pytań.

Zaciekawiło mnie słowo dywersyfikacja w kontekście pieczy zastępczej. Początkowo nie miałam jakiejś konkretnej myśli jak się do tego odnieść, bo problem był postawiony mniej więcej tak. Różnorodność form rodzinnej pieczy zastępczej: dlaczego dywersyfikacja jest ważna i jak ją traktować.

Jeśli dywersyfikacja to różnicowanie asortymentu, żeby obniżyć ryzyko … to zadajmy sobie pytanie co się pod tym kryje gdy myślimy o pieczy zastępczej. Asortyment to formy rodzinnej pieczy. Faktycznie asortyment zróżnicowany poczynając od samego nazewnictwa, przez założenia w jakim wieku ile dzieci i w jakim czasie może być umieszczonych w każdym z tych miejsc, aż po wynagrodzenie i możliwości wsparcia opiekunów. I jakie ryzyko to zmniejsza? Ja nie potrafię znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Widzę wręcz odwrotnie, że zwiększa ryzyko które ponosi dziecko. Ryzyko przenoszenia go z miejsca na miejsce, bo skończył się czas jaki może spędzić w pogotowiu. Bo po wykonaniu badań okazuje się, że wymaga specjalistycznej opieki więc zostaje przeniesione do rodziny specjalistycznej, a częściej do DPS. To zapisana w ustawie wędrówka dzieci z miejsca do miejsca.  A to indywidualne umowy z poszczególnymi rodzinami powinny określać „jakie” dzieci, z jaką sytuacją prawną, z jakimi rokowaniami na długość pobytu w pieczy są kierowane do tej rodziny. Wtedy będzie mniej pomysłów na przenoszenie dziecka, bo minął czas jakie można być w pogotowiu, albo co ostatnio zaczyna się zdarzać, nie będzie pomysłów na przenoszenie dzieci powyżej 10 roku życia do placówek instytucjonalnych, żeby zwolnić w rodzinach miejsce dla maluchów. System nie powinien się opierać na rozbiciu i generowaniu bytów które zajmują się jakimiś kawałkami z życia dziecka. Kiedy dziecko pojawia się w pieczy to nikt nie wie ile ono w niej będzie. Dla samego dziecka nie jest ważne, czy miejsce w którym przebywa nazywa się X, Y czy Z. Ważne jest żeby było to miejsce stabilne, żeby po raz kolejny ktoś go nie porzucał, nie przerzucał. Żeby mogło budować swoją historię, w szkole, na podwórku i nie zmieniało kolegów, nie poznawało kolejnej drogi do sklepu.
Uważam, że każdemu dziecku, każda rodzina zastępcza w pierwszej kolejności musi dać jedną rzecz – poczucie bezpieczeństwa. Nie można go dać, kiedy czuje się „oddech czasu” który nie szepta tylko krzyczy – masz jeszcze 7 dni, nie wykonałeś zadania, przeniesiemy dziecko do innego miejsca, nie zdążyłeś, to za długo trwa.
Rodzinna piecza powinna różnicować się wewnętrznie ale w sposób naturalny. Jak to widzę? Rodzina zastępcza mówi: potrafię, chcę, mogę, proszę kierować do mnie dzieci z niepełnosprawnością, albo nastolatków, albo maleństwa które jeśli będzie taka potrzeba, w naturalny sposób będą z nami dorastać. A rola systemu powinna być taka, że udzieli tej rodzinie wsparcia, jakiego ta konkretna rodzina z tymi konkretnymi dziećmi w tym konkretnym okresie potrzebuje. Uwzględniać trzeba możliwości i kompetencje danej rodziny, a nie umieszczać w niej dziecko tylko dlatego, że jest tam wolne miejsce.

- No dobrze, zastanówmy się jakie są zalety obecnego podziału, albo porozmawiajmy o minusach – powiedział Jacek.
- No cóż mam problem, bo widzę minusy. Chętnie posłucham od innych jakie są plusy. Na przykład jest taki minus o którym nie mówi się głośno. Ten podział różnicuje opiekunów zastępczych pod względem finansowym. Chyba w każdym miejscu w Polsce, a w większości to na pewno, w pogotowiach są wyższe wynagrodzenia. Każde nowo przyjęte dziecko w pogotowiu to dodatkowe finanse na zagospodarowanie. Inne rodziny pytają – czy faktycznie każde dziecko to potrzeba zakupu nowego łóżeczka, wózka i podgrzewacza do butelek. A co z dziećmi które są kilka lat w rodzinie, co z ich potrzebami, nowymi meblami, większym rowerem czy biurkiem do szkoły. Panuje jakieś dziwne przekonanie, że na małe dziecko wydaje się więcej pieniędzy. Nie. Na każde dziecko wydaje się ich dużo, wydaje się na inne rzeczy, w zależności od potrzeb i jest to porównywalne jeśli chodzi o małe czy duże dzieci. Wątpliwości natomiast nie ulega, że ilość środków potrzebna na leczenie dzieci z niepełnosprawnością jest większa niż na dzieci które nie mają specyficznych potrzeb związanych z leczeniem i rozwojem. Warto zwrócić uwagę na wynagrodzenie opiekunów/rodziców zastępczych i nie będę pisać o żenującej kwocie 2000 brutto. Jeśli już zostanie ustalone jakieś godne wynagrodzenie podstawowe to powinno zostać wprowadzone zróżnicowanie uzależnione od stażu pracy, ilości dzieci które są powierzone, kompetencji. Obecny system poróżnia dzieci, dorosłych i uważam, że jest również niewygodny od strony obsługi ekonomicznej.

No dobrze, co dalej. Bo pytań było jeszcze kilka, a ja odpowiadając na jedno zaczęłam tworzyć swój najdłuższy tekst w życiu na tym blogu.

Dlaczego czasami oferta wsparcia nie wystarcza aby „podtrzymać” rodzinę?

Tu pójdę w jakieś dygresje, metafory i porównania.
Ale zanim, to: wsparcie albo jest, albo go nie ma. Nie okłamujmy się, że jest wsparcie pozorne – to znaczy że wsparcia nie ma. Nie okłamujmy się, że jest wsparcie częściowo uszyte na miarę – to znaczy, że go nie ma.
Zbliżają się święta, więc takie świąteczne przykłady przyszły mi do głowy. Z oferowaniem, darowaniem komuś wsparcia jest jak z prezentem. Jeśli nam na kimś zależy to nie dajemy mu prezentu jaki chcielibyśmy  mu dać, albo jaki sami chcielibyśmy dostać. Dajemy prezent o jakim ta osoba marzy, o którym mówi. Jeśli wiemy, że nasza przyjaciółka chciałaby dostać zielony lakier do paznokci, to odwiedzamy wszystkie możliwe sklepy, żeby właśnie taki kolor znaleźć. Nie dajemy jej niebieskiego który właśnie mamy w domu i nie używamy. Nie dajemy, żółtego bo taki nam się spodobał i chcielibyśmy go mieć. Szukamy, kupujemy i dajemy zielony, bo to ważna dla nas osoba i chcemy, żeby była zadowolona, żeby ten zielony lakier dopełnił jej kreacje np. w ważnym dniu. Albo ciocia Marysia która dawno nas nie odwiedzała, przywiozła w prezencie lalkę (piątą w kolekcji naszego dziecka) które już otrzymując trzecią taką samą rzuciło ją w kąt. No bo jak tu się cieszyć po raz kolejny tym samym. Podobnie jest ze wsparciem. Generalnie kojarzy nam się ono ze szkoleniami. Bo to proste do zorganizowania i mierzalne. Niestety najczęściej zaspakaja potrzeby organizatora, a uczestnicy robią dobrą minę, bo szkolić się muszą. Chodzą na szkolenia, bo kiedy zaczynają mówić, że brakuje im szkoleń to słyszą, że przecież były trzy, a ich nie było na dwóch z nich. Ale, że te szkolenia są jak ta lalka, od kilku lat na ten sam temat i nawet prowadzone przez te same osoby … Staram się to zrozumieć, jeśli organizator przygotował pracownika, opracował zakres szkolenia, poświęcił na to czas i finanse, to chce teraz wyeksploatować ten temat (i pracownika) na maxa. Inwestycja musi się zwrócić. Więc kolejny rok, ten sam temat, ten sam szkolący, ten sam uczestnik. Organizator daje prezenty które chce dać bo ma zapasy, daje prezenty, szkolenia, wsparcie które sam chciałby otrzymać. Które wydaje mu się że będą odpowiednie dla opiekunów/rodziców zastępczych. Jednym z przekonań które króluje w naszych umysłach, jest to, że jak masz dziecko, nawet nie własne, ale gdzieś w rodzinie, no i sam byłeś dzieckiem to wiesz co dziecku jest potrzebne. Podobne przeniesienie robi się na rodziny zastępcze przecież jestem rodzicem, mam przykład moich rodziców, więc wiem co dorosłym, opiekującym się dziećmi jest potrzebne. Nic bardziej mylnego. Z jednej strony dzieci w pieczy to dzieci, jak wszystkie inne, ale z drugiej strony i to jest ta strona którą poznają nieliczni, to zupełnie inne dzieci w kontakcie z którymi trzeba mieć czasem czarodziejskie kompetencje. A jakie, o tym wie ta jedna jedyna rodzina która z tym dzieckiem pracuje, która również zna siebie i swoje braki które chce nadrobić, żeby być wystarczająco dobrym opiekunem/rodzicem zastępczym dla powierzonego dziecka. Jeśli oferta wsparcia, nie tylko szkolenia,  nie będzie szyta na miarę danej rodziny, a na miarę organizatora pieczy, to nie spełni żadnego zadania i szkoda środków na generowanie takiej oferty.
Widzę tutaj dużą rolę NGO, które są bardziej elastyczne od samorządowych, czy rządowych gigantów. Szybciej dostosowują się do potrzeb i tworzą programy dla niewielkich grup specyficznych odbiorców. Może przyszłość wsparcia leży właśnie tutaj. Pakiet finansowy dla każdej rodziny na szkolenia i wsparcie które rodzina może zrealizować zgodnie z indywidualnymi potrzebami. Pewnie nawet większość z rodzin dołoży do tego również swoje środki, ale skorzysta w pełni, a nie tylko odsiedzi odpowiednią ilość godzin, żeby mieć zaświadczenie. Rodziny zastępcze mówią, że kierowana do nich oferta jest bardzo uboga, jednorodna, a przekazywane treści często na tak podstawowym poziomie, że większość z uczestników posiada wiedzę większą niż osoby prowadzące zajęcia.
    Myśląc o wsparciu pojawia się jeszcze jeden wątek. Rodziny, systemowi nie ufają. Kiedy zaczynają mówić: słuchajcie są tematy z którymi sobie nie radzimy, potrzebujemy pomocy, z tego jesteśmy słabi. To zaczynają być z tego zakresu rozliczane, a nie wspierane. Dostają po tyłku, że przyznali się do swoich słabych stron. Jeśli są miejsca gdzie realizuje się superwizję dla opiekunów to zwykle jest ona grupowa. Opiekunowie nie poruszają w jej trakcie spraw które faktycznie potrzebują poruszyć. Bo jak powiedzieć w mało znającej się grupie: myślę o rozwodzie, albo brat który mieszka z nami w jednym domu ma problem z alkoholem i to zaczyna rzutować na nasze działania. To naprawdę normalne, że wstydzimy się i nie poruszamy takich tematów przy „obcych”. Sprawy nie rozwiązuje też superwizja indywidualna, jeśli jest realizowana przez pracownika organizatora, a nie osobę z zewnątrz.

Tu pojawiają się smutne wnioski. „Systemowi” łatwiej jest rozwiązać lub doprowadzić do jej rozwiązania, niż poszukać możliwości pomocy, ratowania. Rodziny biologiczne ratujemy milion razy, dajemy szanse, nawet kiedy niema najmniejszego pozytywnego światełka.

Rodziny zastępczej nie ratujemy.
A to przecież zwykła rodzina biologiczna, która wykonuje niezwykłe zadanie.
Kiedy w rodzinie zastępczej coś zaczyna się kruszyć to przestaje się ją widzieć jak rodzinę, dorosłych, dzieci, więzi. W pewnym sensie zaczyna być to instytucja z której zabiera się dzieci. Jak nie tu to w innym miejscu będą się wychowywać. A dorośli? Niech sobie radzą sami, jako rodzina zastępcza sobie nie poradzili. I tak rodzinę zaczyna się postrzegać jako instytucję, która wykonuje zadanie. A jak sobie z zadaniem nie radzi, to dziękujemy, będą inni.
Od problemu wspierania rodzin zastępczych w kryzysie system ucieka i umywa ręce. Nikt nie widział, nikt nie słyszał, nic się nie stało.

I jeszcze taka kwestia: czy rezygnacja z prowadzenia rodziny zastępczej powinna być oceniana negatywnie.
Myślę, że to sytuacja w której nie powinno się pojawić słowo „oceniana” i nie jest ważne czy pozytywnie, czy negatywnie. To decyzja która nie ma prawa być oceniana przez innych. To decyzja którą inni mogą jedynie przyjąć do wiadomości, ale nie oceniać. I właściwie kto miałby oceniać. Organizator pieczy? Kogo? Przecież ta rodzina wyszła z systemu. Nie ma już podmiotu który miałby być oceniany.

Ale jest coś co powinno się wydarzyć zanim rodzina zastępcza przestanie funkcjonować, albo chwilę później. To „system” powinien sobie zadać pytanie, dlaczego ta rodzina odeszła, czego względem tej rodziny nie zrobił, który moment przespał. I z tego wyciągnąć wnioski. Ale to się nie wydarzy. Bo jak tu negatywnie ocenić samego siebie. A przecież nie zatrudnia się w urzędach niezależnych ewaluatorów, żeby to rozpracowali, podpowiedzieli co zrobić i czego unikać w przyszłości.

„Język jest narzędziem, które pozwala nam usłyszeć, jak ludzie postrzegają odpowiedzialność.” /dr Małgorzata Majewska/ polecam wykłady - to może dużo zmienić.