„Język jest narzędziem, które pozwala nam usłyszeć, jak ludzie
postrzegają odpowiedzialność.” /dr Małgorzata Majewska/ polecam wykłady
Takiego wpisu jeszcze u siebie nie robiłam. Zwykle są to
jakieś niejawne i nie zawsze jasne rozważania, nie tylko o pieczy zastępczej.
Dzisiaj będzie na temat pewnego webinaru w którym dokładnie 1.12.2021 wzięłam
udział. Ponieważ wtedy jeszcze Covid szalał w moim ciele to starałam się do
tego spotkania przygotować solidniej niż zwykle. Żeby nagle nie zapomnieć słów,
dobrze wykorzystać czas który będzie mi dany, no i mówić na temat. Webinar
nosił tytuł: Rezygnacja, wypalenie: dlaczego przestaje się być rodziną zastępczą. I był drugim z serii spotkaniem w projekcie Koalicji na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej finansowanym ze środków Fundacji EY.
Część rodzin dożywa w pieczy, że tak powiem starości. Nie
zaryzykuję stwierdzenia, że spokojnej starości, bo w zestawieniu z opiekunem
zastępczym będzie brzmiało to jak oksymoron.
Znam kilka rodzin które pomimo emerytalnego wieku jeszcze
przez kilka lat prowadziły rodzinny dom dziecka czy rodzinę zastępczą.
Najczęściej ten przedłużony czas pracy wiązał się z usamodzielnieniem dzieci,
które jeszcze były pod opieką tej rodziny. Znam też rodziny które skończyły
swoje działania tak jak zaplanowały, czyli przykładowo po 3 latach sprawowania
roli rodziny zastępczej typu pogotowie. Podziwiam ich między innymi za to, że
dotrzymali danego sobie słowa, że pamiętali, że zadbać trzeba też o siebie. Więc
to są ci którzy postanowili ok, będę rodziną przez 3 lata, a później chwila
oddechu. Będąc pogotowiem to jest wykonalne. Przestaje się w którymś momencie
przyjmować kolejne dzieci i „wygasza” swoje działanie.
Jednak większość tak nie planuje. Często mówią, „jak będzie coś nie tak, to
zrezygnujemy”, „zobaczymy, czy się do tego nadajemy”. Ale to nie takie proste,
kiedy stajesz się odpowiedzialny za drugiego człowieka. Jeszcze trudniejsze
kiedy ten człowiek doznał w swoim kilkuletnim życiu już wielu krzywd, a ty
najczęściej jesteś jego pierwszą bezpieczną bazą, osobą znaczącą, ostoją. Uwierzcie
łatwiej jest podjąć decyzję, że zostaje się opiekunem/rodzicem zastępczym niż
podjąć decyzji o rezygnacji, czy zakończeniu.
Więc co, lub kto, powoduje, że
jednak wiele rodzin zastępczych rozwiązuje się, jest rozwiązywanych? Że ludzie
wydawałoby się ze stali, rezygnują, izolują się i często nie chcą wracać do
tego etapu swojego życia. Obserwacje, bo niestety nie badania, pokazują, że powodów
jest kilka. Zapisy, zapewnienia i obietnice które usłyszeli przed rozpoczęciem
swojego zastępczego rodzicielstwa, nie mają pokrycia w codzienności. Padają
ofiarą pomówień i nie otrzymują, pomocy w walce z nimi. Są obciążani ponad
miarę. Zmusza się ich do podejmowania życiowych decyzji związanych z adopcją
dzieci „szantażując” dobrem dziecka. Są bardzo samotni w swojej codzienności.
Starałam się odpowiedzieć sobie, na kilka pytań które padły przed webinarem, a ponieważ
nie przepadam za samodzielnymi rozważaniami, wykorzystałam covidowy pobyt w domu na rozmowę z Jackiem (dla
niewtajemniczonych – z mężem).
Tutaj powinnam wytłuścić, że przykłady czerpałam z wieloletnich
obserwacji i informacji od opiekunów/rodziców zastępczych z polski, z rozmów telefonicznych,
wpisów na różnych forach, osobistych rozmów i umiejętności własnej jaką jest
obserwacja i wyciąganie wniosków, oraz porównywanie z informacjami i rozmowami
które prowadziłam z pracownikami socjalnymi i opiekunami zastępczymi między
innymi z Niemiec, Czech, Anglii czy Szwecji.
Nie będę przytaczać całej naszej rozmowy, ale zatrzymam się
na odpowiedziach na kilka pytań.
Zaciekawiło mnie słowo dywersyfikacja w
kontekście pieczy zastępczej. Początkowo nie miałam jakiejś konkretnej myśli
jak się do tego odnieść, bo problem był postawiony mniej więcej tak.
Różnorodność form rodzinnej pieczy zastępczej: dlaczego dywersyfikacja jest
ważna i jak ją traktować.
Jeśli dywersyfikacja to różnicowanie asortymentu, żeby
obniżyć ryzyko … to zadajmy sobie pytanie co się pod tym kryje gdy myślimy o
pieczy zastępczej. Asortyment to formy rodzinnej pieczy. Faktycznie asortyment
zróżnicowany poczynając od samego nazewnictwa, przez założenia w jakim wieku
ile dzieci i w jakim czasie może być umieszczonych w każdym z tych miejsc, aż
po wynagrodzenie i możliwości wsparcia opiekunów. I jakie ryzyko to zmniejsza?
Ja nie potrafię znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Widzę wręcz odwrotnie, że zwiększa
ryzyko które ponosi dziecko. Ryzyko przenoszenia go z miejsca na miejsce, bo
skończył się czas jaki może spędzić w pogotowiu. Bo po wykonaniu badań okazuje
się, że wymaga specjalistycznej opieki więc zostaje przeniesione do rodziny
specjalistycznej, a częściej do DPS. To zapisana w ustawie wędrówka dzieci z
miejsca do miejsca. A to indywidualne
umowy z poszczególnymi rodzinami powinny określać „jakie” dzieci, z jaką
sytuacją prawną, z jakimi rokowaniami na długość pobytu w pieczy są kierowane
do tej rodziny. Wtedy będzie mniej pomysłów na przenoszenie dziecka, bo minął czas
jakie można być w pogotowiu, albo co ostatnio zaczyna się zdarzać, nie będzie
pomysłów na przenoszenie dzieci powyżej 10 roku życia do placówek
instytucjonalnych, żeby zwolnić w rodzinach miejsce dla maluchów. System nie
powinien się opierać na rozbiciu i generowaniu bytów które zajmują się jakimiś
kawałkami z życia dziecka. Kiedy dziecko pojawia się w pieczy to nikt nie wie
ile ono w niej będzie. Dla samego dziecka nie jest ważne, czy miejsce w którym
przebywa nazywa się X, Y czy Z. Ważne jest żeby było to miejsce stabilne, żeby
po raz kolejny ktoś go nie porzucał, nie przerzucał. Żeby mogło budować swoją
historię, w szkole, na podwórku i nie zmieniało kolegów, nie poznawało kolejnej
drogi do sklepu.
Uważam, że każdemu dziecku, każda rodzina zastępcza w
pierwszej kolejności musi dać jedną rzecz – poczucie bezpieczeństwa. Nie można go
dać, kiedy czuje się „oddech czasu” który nie szepta tylko krzyczy – masz
jeszcze 7 dni, nie wykonałeś zadania, przeniesiemy dziecko do innego miejsca,
nie zdążyłeś, to za długo trwa.
Rodzinna piecza powinna różnicować się
wewnętrznie ale w sposób naturalny. Jak to widzę? Rodzina zastępcza mówi:
potrafię, chcę, mogę, proszę kierować do mnie dzieci z niepełnosprawnością,
albo nastolatków, albo maleństwa które jeśli będzie taka potrzeba, w naturalny
sposób będą z nami dorastać. A rola systemu powinna być taka, że udzieli tej
rodzinie wsparcia, jakiego ta konkretna rodzina z tymi konkretnymi dziećmi w
tym konkretnym okresie potrzebuje. Uwzględniać trzeba możliwości i kompetencje
danej rodziny, a nie umieszczać w niej dziecko tylko dlatego, że jest tam wolne
miejsce.
- No dobrze, zastanówmy się jakie są zalety obecnego
podziału, albo porozmawiajmy o minusach – powiedział Jacek.
- No cóż mam problem, bo widzę minusy. Chętnie posłucham od
innych jakie są plusy. Na przykład jest taki minus o którym nie mówi się głośno. Ten podział
różnicuje opiekunów zastępczych pod względem finansowym. Chyba w każdym miejscu
w Polsce, a w większości to na pewno, w pogotowiach są wyższe wynagrodzenia.
Każde nowo przyjęte dziecko w pogotowiu to dodatkowe finanse na zagospodarowanie.
Inne rodziny pytają – czy faktycznie każde dziecko to potrzeba zakupu nowego
łóżeczka, wózka i podgrzewacza do butelek. A co z dziećmi które są kilka lat w
rodzinie, co z ich potrzebami, nowymi meblami, większym rowerem czy biurkiem do
szkoły. Panuje jakieś dziwne przekonanie, że na małe dziecko wydaje się więcej
pieniędzy. Nie. Na każde dziecko wydaje się ich dużo, wydaje się na inne
rzeczy, w zależności od potrzeb i jest to porównywalne jeśli chodzi o małe czy
duże dzieci. Wątpliwości natomiast nie ulega, że ilość środków potrzebna na
leczenie dzieci z niepełnosprawnością jest większa niż na dzieci które nie mają
specyficznych potrzeb związanych z leczeniem i rozwojem. Warto zwrócić uwagę na
wynagrodzenie opiekunów/rodziców zastępczych i nie będę pisać o żenującej
kwocie 2000 brutto. Jeśli już zostanie ustalone jakieś godne wynagrodzenie
podstawowe to powinno zostać wprowadzone zróżnicowanie uzależnione od stażu
pracy, ilości dzieci które są powierzone, kompetencji. Obecny system poróżnia dzieci,
dorosłych i uważam, że jest również niewygodny od strony obsługi ekonomicznej.
No dobrze, co dalej. Bo pytań było jeszcze kilka, a ja
odpowiadając na jedno zaczęłam tworzyć swój najdłuższy tekst w życiu na tym
blogu.
Dlaczego czasami oferta wsparcia nie wystarcza aby „podtrzymać”
rodzinę?
Tu pójdę w jakieś dygresje, metafory i porównania.
Ale zanim,
to: wsparcie albo jest, albo go nie ma. Nie okłamujmy się, że jest wsparcie
pozorne – to znaczy że wsparcia nie ma. Nie okłamujmy się, że jest wsparcie
częściowo uszyte na miarę – to znaczy, że go nie ma.
Zbliżają się święta, więc
takie świąteczne przykłady przyszły mi do głowy. Z oferowaniem, darowaniem
komuś wsparcia jest jak z prezentem. Jeśli nam na kimś zależy to nie dajemy mu
prezentu jaki chcielibyśmy mu dać, albo
jaki sami chcielibyśmy dostać. Dajemy prezent o jakim ta osoba marzy, o którym
mówi. Jeśli wiemy, że nasza przyjaciółka chciałaby dostać zielony lakier do
paznokci, to odwiedzamy wszystkie możliwe sklepy, żeby właśnie taki kolor znaleźć.
Nie dajemy jej niebieskiego który właśnie mamy w domu i nie używamy. Nie
dajemy, żółtego bo taki nam się spodobał i chcielibyśmy go mieć. Szukamy,
kupujemy i dajemy zielony, bo to ważna dla nas osoba i chcemy, żeby była
zadowolona, żeby ten zielony lakier dopełnił jej kreacje np. w ważnym dniu. Albo
ciocia Marysia która dawno nas nie odwiedzała, przywiozła w prezencie lalkę
(piątą w kolekcji naszego dziecka) które już otrzymując trzecią taką samą
rzuciło ją w kąt. No bo jak tu się cieszyć po raz kolejny tym samym. Podobnie
jest ze wsparciem. Generalnie kojarzy nam się ono ze szkoleniami. Bo to proste
do zorganizowania i mierzalne. Niestety najczęściej zaspakaja potrzeby
organizatora, a uczestnicy robią dobrą minę, bo szkolić się muszą. Chodzą na
szkolenia, bo kiedy zaczynają mówić, że brakuje im szkoleń to słyszą, że przecież
były trzy, a ich nie było na dwóch z nich. Ale, że te szkolenia są jak ta lalka,
od kilku lat na ten sam temat i nawet prowadzone przez te same osoby … Staram
się to zrozumieć, jeśli organizator przygotował pracownika, opracował zakres
szkolenia, poświęcił na to czas i finanse, to chce teraz wyeksploatować ten
temat (i pracownika) na maxa. Inwestycja musi się zwrócić. Więc kolejny rok,
ten sam temat, ten sam szkolący, ten sam uczestnik. Organizator daje prezenty
które chce dać bo ma zapasy, daje prezenty, szkolenia, wsparcie które sam
chciałby otrzymać. Które wydaje mu się że będą odpowiednie dla opiekunów/rodziców
zastępczych. Jednym z przekonań które króluje w naszych umysłach, jest to, że
jak masz dziecko, nawet nie własne, ale gdzieś w rodzinie, no i sam byłeś
dzieckiem to wiesz co dziecku jest potrzebne. Podobne przeniesienie robi się na
rodziny zastępcze przecież jestem rodzicem, mam przykład moich rodziców, więc
wiem co dorosłym, opiekującym się dziećmi jest potrzebne. Nic bardziej mylnego.
Z jednej strony dzieci w pieczy to dzieci, jak wszystkie inne, ale z drugiej
strony i to jest ta strona którą poznają nieliczni, to zupełnie inne dzieci w
kontakcie z którymi trzeba mieć czasem czarodziejskie kompetencje. A jakie, o
tym wie ta jedna jedyna rodzina która z tym dzieckiem pracuje, która również
zna siebie i swoje braki które chce nadrobić, żeby być wystarczająco dobrym opiekunem/rodzicem
zastępczym dla powierzonego dziecka. Jeśli oferta wsparcia, nie tylko
szkolenia, nie będzie szyta na miarę
danej rodziny, a na miarę organizatora pieczy, to nie spełni żadnego zadania i
szkoda środków na generowanie takiej oferty.
Widzę tutaj dużą rolę NGO, które
są bardziej elastyczne od samorządowych, czy rządowych gigantów. Szybciej
dostosowują się do potrzeb i tworzą programy dla niewielkich grup specyficznych
odbiorców. Może przyszłość wsparcia leży właśnie tutaj. Pakiet finansowy dla każdej
rodziny na szkolenia i wsparcie które rodzina może zrealizować zgodnie z
indywidualnymi potrzebami. Pewnie nawet większość z rodzin dołoży do tego również
swoje środki, ale skorzysta w pełni, a nie tylko odsiedzi odpowiednią ilość
godzin, żeby mieć zaświadczenie. Rodziny zastępcze mówią, że kierowana do nich
oferta jest bardzo uboga, jednorodna, a przekazywane treści często na tak
podstawowym poziomie, że większość z uczestników posiada wiedzę większą niż
osoby prowadzące zajęcia.
Myśląc o wsparciu pojawia się jeszcze jeden wątek. Rodziny,
systemowi nie ufają. Kiedy zaczynają mówić: słuchajcie są tematy z którymi
sobie nie radzimy, potrzebujemy pomocy, z tego jesteśmy słabi. To zaczynają być
z tego zakresu rozliczane, a nie wspierane. Dostają po tyłku, że przyznali się
do swoich słabych stron. Jeśli są miejsca gdzie realizuje się superwizję dla
opiekunów to zwykle jest ona grupowa. Opiekunowie nie poruszają w jej trakcie
spraw które faktycznie potrzebują poruszyć. Bo jak powiedzieć w mało znającej
się grupie: myślę o rozwodzie, albo brat który mieszka z nami w jednym domu ma
problem z alkoholem i to zaczyna rzutować na nasze działania. To naprawdę
normalne, że wstydzimy się i nie poruszamy takich tematów przy „obcych”. Sprawy
nie rozwiązuje też superwizja indywidualna, jeśli jest realizowana przez
pracownika organizatora, a nie osobę z zewnątrz.
Tu pojawiają się smutne wnioski. „Systemowi” łatwiej jest
rozwiązać lub doprowadzić do jej rozwiązania, niż poszukać możliwości pomocy,
ratowania. Rodziny biologiczne ratujemy milion razy, dajemy szanse, nawet kiedy
niema najmniejszego pozytywnego światełka.
Rodziny zastępczej nie ratujemy.
A
to przecież zwykła rodzina biologiczna, która wykonuje niezwykłe zadanie.
Kiedy
w rodzinie zastępczej coś zaczyna się kruszyć to przestaje się ją widzieć jak
rodzinę, dorosłych, dzieci, więzi. W pewnym sensie zaczyna być to instytucja z
której zabiera się dzieci. Jak nie tu to w innym miejscu będą się wychowywać. A
dorośli? Niech sobie radzą sami, jako rodzina zastępcza sobie nie poradzili. I
tak rodzinę zaczyna się postrzegać jako instytucję, która wykonuje zadanie. A jak
sobie z zadaniem nie radzi, to dziękujemy, będą inni.
Od problemu wspierania rodzin zastępczych w kryzysie system ucieka i umywa
ręce. Nikt nie widział, nikt nie słyszał, nic się nie stało.
I jeszcze taka kwestia: czy rezygnacja z prowadzenia rodziny
zastępczej powinna być oceniana negatywnie.
Myślę, że to sytuacja w której nie powinno się pojawić słowo „oceniana” i nie
jest ważne czy pozytywnie, czy negatywnie. To decyzja która nie ma prawa być oceniana
przez innych. To decyzja którą inni mogą jedynie przyjąć do wiadomości, ale nie
oceniać. I właściwie kto miałby oceniać. Organizator pieczy? Kogo? Przecież ta
rodzina wyszła z systemu. Nie ma już podmiotu który miałby być oceniany.
Ale jest coś co powinno się wydarzyć zanim rodzina zastępcza
przestanie funkcjonować, albo chwilę później. To „system” powinien sobie zadać
pytanie, dlaczego ta rodzina odeszła, czego względem tej rodziny nie zrobił,
który moment przespał. I z tego wyciągnąć wnioski. Ale to się nie wydarzy. Bo jak
tu negatywnie ocenić samego siebie. A przecież nie zatrudnia się w urzędach niezależnych
ewaluatorów, żeby to rozpracowali, podpowiedzieli co zrobić i czego unikać w
przyszłości.
„Język jest narzędziem, które pozwala nam usłyszeć, jak ludzie
postrzegają odpowiedzialność.” /dr Małgorzata Majewska/ polecam wykłady - to może dużo zmienić.