portret

portret

DLACZEGO

O tym, jak dać wolność, jednocześnie ucząc przywiązania.
O tym jak traktować dzieci jednakowo, by jednocześnie wiedziały, że są dla nas jedyne.
O tym jak mimo swojej niechęci, widzieć w ich rodzicach pozytywy.
O tym jak wykonując swoje zadania czasowo, dać pewność, że robimy to na całe życie.
Dlatego, by NASZE DZIECI, zrozumiały dlaczego.

Liczba wyświetleń w ostatnim miesiącu

28 grudnia 2014

po stokroć

"Na talerzu świecy blask,
dymi waza, pełna gwiazd.
A pod stołem kot się łasi,
coś stuknęło na tarasie.
Może wiatr."

A. Sikorowski 

Taka refleksja świąteczno -zastępcza. 


Kilka świątecznych dni minęło szybko.
Zresztą ostatnio, czyli od kilku lat świat jakby szybciej pędzi. 

Zauważam umykające miesiące i lata, zacierają się obrazy poszczególnych tygodni czy dni.
Godziny ?
Czasem mam wrażenie, że nie istnieją. 


Z jednej strony - świat jest coraz mniejszy, coraz bliżej mam do siebie, coraz szybciej można się porozumieć, czy dotrzeć na drugi koniec świata.
Z drugiej - mamy dla siebie coraz mniej czasu, coraz rzadziej widzimy się z bliskimi. 

Łapiemy obrazy, zapachy, smaki, drobne gesty, słowa. 
Przyporządkowujemy  je do wspomnień z dzieciństwa, odtwarzamy sytuacje, wspominamy osoby ...

Pamiętam, że zawsze czekało się na święta -bo inaczej, bardziej uroczyście, bo dawno nie widziana rodzina, goście, bo frykasy na stole, bo prezenty, bo nowe ubrania, bo spędzony wspólnie czas, spacer, gra w planszówki, kolędy, śnieg ...magia. 


I jakby nic się nie zmieniło przez te wiele lat.
Dzieci nadal czekają na święta.
Te mieszkające z nami, niby tak samo, a jednak /?/...


Liczą na to, że będzie inaczej, bardziej uroczyście.
Liczą na spotkanie z rodziną.
Liczą na wspólnie spędzony czas.
Liczą na magię. 


Każdego roku i ja liczę na magię świąt, czekam na wracające z domów dzieci, czekam na opowieści o spotkaniu rodzinnym, o spacerach, o zapachach, smakach, ulotnych gestach, słowach, obrzędach. 


...



Magia jest w nas, i niby to dobrze, powinnam się z tego cieszyć, ba, może nawet być dumna.


Ale nie chce. 


Magia przeplatająca się z rzeczywistością powinna być tam gdzie zawsze wracają ich myśli, ich serce, skąd pochodzą. 


Ja - jestem obcą babą, która robi wszystko, żeby doświadczyły, nauczyły się, spróbowały, poczuły. 


Nie chce być ich wspomnieniem - smaków, zapachów, obrazów. 


Po stokroć chciałabym dla nich nie istnieć. 


I buntuje się, i krzyczę, i przeklinam, i płaczę. 

I ...
I proszę, by w prezencie dla Każdego z Nich cofną się czas, do momentu w którym "ktoś" dorosły zrobił ten niewłaściwy krok. 

Krok którego konsekwencje ponoszą i będą ponosić Nasze Dzieci.




A jednak będę ich magią.

09 grudnia 2014

... niech pierwszy rzuci ...

Mała przerwa na kawę.
Koniec miesiąca, koniec roku, koniec martwienia się obroną /tu może trochę przesadziłam bo do czwartku jednak jeszcze dwa dni/.
Koniec, końców postanowiłam targana emocjami, - czas na kawę -,  poświecić na pisanie.

Pomaganie jest super i dla pomagacza i dla "pomożonego".
Całe moje czarowne 47 letnie życie mówiono mi, pokazywano, i sama dzieliłam się tą wiedzą i umiejętnościami  że:
- pomagam bo są ludzie którzy tej pomocy potrzebują,
- pomagam bo są ludzie którzy na tą pomoc czekają,
- pomagam bo chce,
- pomagam bo mogę,
- pomagam i nie czekam na uznanie i poklask,
- pomagam bo tak trzeba,
- pomagam bo podświadomie mam nadzieje ze i mnie ktoś w biedzie nie opuści,
- pomagam tak jakbym robiła to za największe pieniądze świata i nie oczekuje zapłaty, co nie jest jednoznaczne z tym, że jej nie przyjmuję, zapłata może mieć formę różną i tak to rozumiem.

Poznałam też prawdę starą jak świat, że darowanemu koniowi nie zagłada się w zęby.

Wiem też, że daruje nie to co mi zbywa /żeby się pozbyć i móc rozwiązać supełek, przypominający o dobrych uczynkach/. Daruję produkt, usługę, to "coś" co potrafię zrobić jak najlepiej - wysoka jakość darowizny :), i to czego obdarowywany potrzebuje, co sprawi mu przyjemność. Że ta darowizna nie zawsze musi być zaspokojeniem pierwszej potrzeby, każdy ma marzenia i to, że ma połatane palto nie znaczy, że nie może marzyć i otrzymać biletu do opery.

Ale przy tym całym darowaniu i pomaganiu muszę pamiętać o najważniejszym - mam rodzinę, dzieci, męża, rodziców, rodzeństwo.
Więc przed każdym "darowaniem" przelatuje mi przez głowę malutka myśl, czy oni nie stracą, czy nie stworzę sytuacji w której z mojej winy to moi najbliżsi będą potrzebować pomocy.
To myśl malutka, taka z serii mikro.
Nie mówię tu o stracie czekolady, czy sytuacji w której zamiast butów za 150 kupimy buty za 100, żeby starczyło dla innych na "coś".

A teraz o tym, co mnie sprowokowało do pisania właśnie dzisiaj.

Małe grosiki, plątające się po domach, kieszeniach, szafkach, skarbonkach  i słoikach. Z wielkim entuzjazmem zbierane przez klika ostatnich lat. I niby wszystko ok, nikt nie zmusza szkół i przedszkoli do brania udziału w tym pomaganiu. Wszyscy wiedzą po co i do kogo trafiają grosiki zamienione w grube banknoty.
I nagle zdziwienie, że obsługa takiego przedsięwzięcia kosztuje.

I takie złośliwe myśli przebiegają mi przez głowę kiedy czytam komentarze, niestety również znajomych prowadzących różne fundacje czy stowarzyszenia:
- jak wy logistycznie rozwiązujące takie rzeczy ?
- sami na plecach przenosicie kilka ton?
- płacicie z własnej pensji za paliwo?
- pozyskane środki rozdajecie w workach na kilogramy, czy może prowadzicie jakąś ewidencje?
- macie "supermoce" i z chaosu i powietrza tworzycie papier, znaczki ... ?
- czy organizując jakiekolwiek akcje na swoim terenie wychodzicie na środek rynku i krzyczycie "dajcie".

Chętnie się tego nauczę. Tak na przyszłość. Przyda się.
Podpowiedzcie jak to robicie, że obsługa Waszych przedsięwzięć nic nie kosztuje.

Czy może jednak korzystacie, z dobrodziejstw techniki?
Po to żeby więcej, lepiej, szybciej.

Jeśli ktoś z Was twierdzi, że robi coś za darmo to , powiem odważnie - kłamie -, albo nie ma świadomości, że za jego darmowe, dobre uczynki ktoś inny płaci.
Jeśli drukarnia /przykładowo/ robi coś dla nas za darmo to, albo ukradła papier, prąd, farby i inną chemię, albo obciążyła tym innych którzy u niej drukują, albo właściciele wyłożyli ze swojej kieszeni żeby ponieść te koszty, albo nie wypłacili premii pracownikom - ktoś za to płaci !!!
Jeśli miasto daje Wam w użytkowanie za darmo lokal, to ktoś inny za to płaci - za media, utrzymanie części wspólnych, otoczenie budynku ...

Nie znam rachunków "grosikowej akcji"  i nie interesują mnie.
Po raz pierwszy korzystaliśmy w tym roku z ich pomocy.
A nawet, gdybyśmy nie korzystali, napisałabym, to samo.

Cieszę się, że zapłacili za prace wielu osobom które fizycznie ją wykonały : konwojentom, drukarzom, redaktorom, plastykom, liczącym kasę, wysyłającym odpowiedzi i tym którzy czytali wnioski i decydowali kto w tym roku skorzysta z góry zebranych grosików.

Zanim zaczniecie poddawać w wątpliwość zapytajcie tych którzy otrzymali wsparcie, może się okazać, że jest ich wielu wokół was.

A ja mam nadzieję,
wierzę w to,
że pozyskana "góra grosza" nie została wydana na markowe okulary, wycieczki zagraniczne, sprzęt komputerowy ... pracowników.

A... i jeszcze jedno, brzydzi mnie spiskowa teoria dziejów, i nie godzę się z komentarzami w stylu ..., no może daruję sobie cytaty.

Mnie nie dziwi, że praca i obsługa kosztuje.

Ile - to już inna rozmowa.
Ale myślę, że chętnie zostanie przyjęte każde logiczne, uczciwe, prawnie poprawne rozwiązanie dotyczące zmniejszenia kosztów obsługi wielu działań, wielu fundacji, wielu stowarzyszeń.

12 sierpnia 2014

po raz 16

Za kilka dni ...

Dzień.
Miał być jak wszystkie, czyli nieporównywalny do żadnego innego.
I był.
Dzisiaj miał przyjść do domu, nowy, „średniej wielkości CZŁOWIEK”.
Wiedzieliśmy wszyscy o tym od trzech dni.
Wiedzieliśmy my.
„…CZŁOWIEK” – nie wiedział.
Spał sobie w swoim mieszkaniu, właściwie już się obudził i przygotowywał jak to „…CZŁOWIEK” do szkoły.
Ktoś zastukał do drzwi.
Dlaczego tak wcześnie rano?
Przyszły cztery osoby, dwie rozmawiały, dwie poszukały w mieszkaniu drugiego „większego CZŁOWIEKA”.
Ten „większy” nie był miły, nie chciał się ubrać i wyjść, a trzeba było. Taka decyzja sądu.
„Średniej wielkości CZŁOWIEK”, ubrał się zabrał swój szkolny plecak i wyszedł.
Pogoda była taka, jak myśli CZŁOWIEKA. Padało od kilku dni.
Nerwowo.
Podtopienia.
Strata.
Żal.
I długa droga w nieznane.

A co w tym czasie u nas?
Oczekiwanie.
Przyjechali.
Z samochodu wysiada dobrze znana postać – pracownik socjalny i za chwilę pierwsze spotkanie ze „średniej wielkości CZŁOWIEKIEM”. Ma 10 lat, długie włosy, wielkie podkrążone oczy i wysmukłą postać. Niesie swój szkolny plecak, to na razie jej cały dobytek. Mówi dzień dobry, ale nie chce patrzeć. Siada grzecznie.
Teraz najważniejsze – zacząć wspólne życie.

Czasem choroba jest zbawienna. Tak było i tego dnia.
Kiedy w progu stanął „średniej wielkości CZŁOWIEK”, miałam nadzieje, że znajdzie wspólny język z „Tą, która jest u nas dwa lata”. Właśnie „Ta, która …” była dzisiaj chora. Uprzedziłam ją rano, jaka będzie sytuacja. Poprosiłam, że jak nadejdzie ten moment poproszę ją o pomoc. Na czym ma polegać? Na zwiedzeniu domu, pokazaniu swoich miejsc, zachęceniu do jedzenia. Będzie jej łatwiej, niż mnie starej babie, o której „średniej wielkości CZŁOWIEK” nic nie wie poza tym, że oprócz jakiegoś męża mieszka z nią dużo dzieci.

Udało się?
„… CZŁOWIEK” za wszelką cenę chciał być dzielny, rozmowny, wręcz radosny. Sprawdzał wszystko w domu, wszędzie go było pełno i słychać go było wyraźnie. Chciał zagłuszyć, smutek, niepewność i żal.
Zostałyśmy trzy, każda w innym wieku, z innego powodu w domu na Modrzewiowej. Trzeba zacząć normalny dzień.
Porządki, obiad, odrabianie lekcji, zajęcia dodatkowe, zabawa, kolacja, mycie, sen i rozmowy, nieustające mówienie o wszystkim, o tym ważnym i ot takim zwyczajnym.
Zanim inni wrócą ze szkoły trzeba wspólnie zrobić wiele rzeczy. Tak by „średniej wielkości CZŁOWIEK”, z jednej strony miał czas na swój smutek, z drugiej nie miał czasu na rozpacz.
Tak, jak pogoda, tak jedzenie to temat dobry na każdy czas.
- Co lubisz jeść na obiad? Rosół? I jeszcze coś? Makaron? Taki słodki? Z owocami? To może dzisiaj dla wszystkich przygotujemy wspólnie z truskawkami. Wiesz jedni lubią makaron inni ryż. Przygotujemy jedno i drugie. Tak mija godzina- gotowanie, to dobry czas, można rozmawiać, ale można i milczeć i nikt nie zwraca na to uwagi.
- A u nas nikt nie gotował tylko w sobotę, albo w niedziele. Pani pedagog powiedziała, że mogę codziennie na obiad przychodzić i w sklepiku brać drożdżówkę i picie. A wam, kto dał te truskawki?
- Nikt nam nie dał, kupiliśmy w sklepie.- znów zacznie się tłumaczenie, jak to nic nie spada z nieba, że się pracuje i za to dostaje pieniądze i robi zakupy.
- Tyle? To musicie mieć dużo kasy. I zawsze jest obiad?

Mija kilka godzin. Zjawia się rodzina „średniej wielkości CZŁOWIEKA”. Płacz, przytulanie, obietnice szybkiego powrotu, a wcześniej częstych odwiedzin. Kupimy Ci telefon żebyś mogła dzwonić. A co ci przywieźć? A może coś do jedzenia? Kochamy. Tęsknimy. Wszystko będzie dobrze. Wrócisz.

Dzieci wracają ze szkoły. Obiad. Super, pochwały, wszystkim smakuje. Pierwszy sukces „… CZŁOWIEKA” – pomogłem w przygotowaniu smacznego obiadu dla innych.

Czas na lekcje. Dobrze, że drugi dorosły wraca z pracy. Jest wsparcie.Każdy zabiera się do pracy. A „… CZŁOWIEK” podgląda, przysłuchuje się, pyta. Sam zaczyna pomagać chce się pochwalić, że też coś wie. To dobrze. Może będzie chciał nadrobić braki, bo oceny i opinie ma bardzo marną ze szkoły.

No, większość uporała się z zadaniami. Teraz rozrywka. Część idzie na zajęcia dodatkowe. Reszta ma czas na zabawę. Już dawno nie były w ruchu wszystkie zabawki, książki i gry. Pozostałe dzieci zaczynają być zmęczone, chyba najbardziej „Ta, która jest z nami dwa lata”. To ona odpowiada od rana na setki pytań.

Kolacja i czas na sen.

Dla mnie i „średniej wielkości CZŁOWIEKA” sen przychodzi dzisiaj bardzo późno. Teraz jak już nikt nie widzi, przychodzi czas na smutek, pytania, na które tak trudno znaleźć odpowiedź i opowieści, których nikt nie chciałby słuchać w dzień, a co dopiero przed snem.

Dzień.
Miał być jak wszystkie, czyli nieporównywalny do żadnego innego.
I był.

Minął rok. Kiedy „średniej wielkości CZŁOWIEK” wspomina dom, i ten dzień, może nic nie mówić, wystarczy na niego popatrzeć. Te oczy, a właściwie ich brak, te szkiełka, które nic nie widzą i nic nie wyrażają.
I rozmowa, przed snem, ale taka inna, niż ta rok temu. Z wszystkim. Trochę nerwowa, bo nie takie ubranie dla jednego, za mało czasu dla innych. Kiepskie oceny u tego, kto ma możliwości na wiele więcej.
I głos „średniej wielkości CZŁOWIEKA” – a mnie ciocia przez ten czas jak tu jestem poświęciła więcej czasu niż mama przez całe życie.

Dzień.
Miał być jak wszystkie, czyli nieporównywalny do żadnego innego.
I był.

Za kilka dni ...
Będzie kolejny taki/inny dzień.
Każdy jest inny.

14 czerwca 2014

dysonans

Lat minęło wiele, bo prawie 30. 
Wtedy byłam uczennicą nowosądeckiego liceum. 
Klasa pierwsza. 
Same dziewczyny. 
I wiekowy nauczyciel wychowawca. Uczył nas języka polskiego i muzyki. 
Do dziś pamiętam jedyną informacje z tych lekcji - A. Mickiewicz był bardzo przystojny. 
Czy Wieszcz przystojny był ? Nie wiem ? 
Wtedy, zdecydowanie nie był w moim typie, i teraz nic się nie zmieniło. Ale nie o tym piszę. 
Jak to w szkole różne akademie ku czci i mniej nadęte. Wypadło również na naszą klasę przygotowanie jednej z nich. 
Zajęcia w toku.
Pan "profesor" - może któraś z was powiedziałaby wiersz ? Coś znajdziemy.
Cała klasa - Ela, Ela powie.
Ja siedzę cicho bo nie mam ochoty udzielać się w szkole, choć w innych miejscach bez problemu.
Na co pan "pro..." odpowiada - no nie, żeby wystąpić na scenie to trzeba mieć odpowiedni wygląd, nogi, kieckę.
Moja szybka odpowiedź - żeby wychowywać młodzież, trzeba mieć choć trochę kultury.
 
Finał - spotkanie u dyrektora /mądry człowiek był/, właściwie to mnie przeprosił, poprosił o zrozumienie, że pan "pro..." stary, musi dotrwać do emerytury, a on ze swojej strony postara się żebym nie miała jakichkolwiek nieprzyjemności po tym zdarzeniu i mojej odpowiedzi.  I tak było. 

Dlaczego akurat teraz o tym piszę, dlaczego mi się przypomniało ?

Całkiem niedawno.

Kolejne doświadczenie, kiedy już jako stara baba miałam ochotę krzyczeć - kultura ! kultura, pilnie potrzebna ! 
Nie może być takiego dysonansu między tym czego się naucza, a tym jak samemu się zachowuje. Funkcje i tytuły zobowiązują dodatkowo do odpowiednich postaw. 

Od trzech lat coraz mniej się dziwię nauczycielom, nie tylko młodym. 
Że - nie potrafią się zachować odpowiednio w stosunku do dzieci. 
Że - nie potrafią rozmawiać z dziećmi. 
Że - nie szanują dzieci z którymi pracują. 
Że - nie potrafią tego wszystkiego również w stosunku do rodziców.
Że - nie szanują czasu innych.
Że - nie zauważają i nie doceniają zaangażowania.
Że - nie rozwijają, nie pokazują piękna i możliwości.
Że - nie wspierają.

Smutne, ale gdzie i od kogo mieli się tego nauczyć ?
Od swoich "pro..." ? 
Nie ma szans. 
Pobrali za to dobre lekcje jak -  ganić, piętnować, zabierać, ograniczać, zabraniać . . .

Dlaczego akurat teraz o tym piszę, dlaczego mi się przypomniało ?

Dawno nie czułam się tak poniżona. Kto był, ten wie. Właściwie nie mogę sobie przypomnieć żebym kiedykolwiek wcześniej tak się czuła. 
Trafiałam na pedagogów, a wyjątki takie jak pan "pro..." nie mogły zepsuć ich działania. 

Od ponad dziewięciu lat wiele czasu poświęcam na kontakty z Pedagogami i panami "pro...". Niestety tych drugich spotykam coraz częściej. 

Coraz mniej również dziwię się dzieciom, że nie lubią swoich nauczycieli, że ich nie cenią, że nie liczą się z ich zdaniem.
Coraz częściej podziwiam dzieci, że potrafią widzieć, oceniać, wybierać, doradzać, rozwijać, trwać ...


Podziwiam tych, którzy na przekór systemowi /a system to ludzie/ są Pedagogami i Wychowawcami.
Dziękuję im za to, że są.


Powrócę jeszcze do nauczyciela języka polskiego. Przez kolejne trzy lata, był to już kto inny. Dzięki niemu "nie sprzedaję skarpetek". Do dzisiaj czytam jego wiersze, słucham piosenek. Szkoda, że Nowy Sącz, choć tak blisko, jest dzisiaj dla mnie tak daleko. Drogę do niego trochę "zawiało, zasypało". I podśpiewuję sobie czasem, " w tym zdziwieniu, w tym zachwyceniu". I wierzę, i wiem, że można. 

25 maja 2014

chybiotryka

Już za kilka dni koniec maja.
Przynajmniej jeden wpis w miesiącu należy popełnić.
Tak, żeby inni nie zapomnieli, że czasem coś piszę. A może bardziej, żeby nie zapomnieli, że czasem myślę.
Jakieś dwa, trzy lata temu brałam udział w pewnej kameralnej rozmowie.
Rozmawialiśmy o świętowaniu, o świętowaniu Dnia Rodzicielstwa Zastępczego.
Jest taki dzień w naszym polskim kalendarzu - 30.05.
Ale wracając do rozmowy i moich myśli o tym dniu. Powiedziałam wtedy:
Nie znam innego takiego święta, kiedy to nie świętujący otrzymuje życzenia, gratulacje, kwiaty, dobre słowo itp.
Dzień nauczyciela - nauczyciel, a nie uczeń.
Dzień matki - matka, a nie dziecko
Dzień policjanta - policjant, a nie przestępca.
Dzień górnika - górnik, a nie węgiel.
A w Dzień Rodzicielstwa Zastępczego - dziecko. 
Tak, to nie pomyłka.
To kolorowe radosne święto dla dzieci, a nie chwila dla opiekunów zastępczych.
Już widać, zaproszenia na pikniki pełne atrakcji: dmuchane zjeżdżalnie, wata cukrowa, malowanie buzi, teatrzyk dla najmłodszych, konkursy plastyczne.

A kiedy, takie obchody w czasie których królować będzie, ot, zwykłe - dziękuję, dobrze że jesteście.
Kiedy wzorem spotkań wszelkich ważnych, tak - ważnych grup zawodowych, odbędą się spotkania dla i na poziomie rozwojowym opiekunów zastępczych.
Może to właśnie w tym czasie należy powiedzieć KIM opiekun zastępczy jest, jakie musi mieć predyspozycje, na czym się znać i jaką codziennie wykonuje pracę.
Może to właśnie tego dnia należy powiedzieć ile zawodów jednocześnie wykonujemy, na co jesteśmy narażeni i jakie "profity" z tego czerpiemy.
Może to tego dnia powinno się pomyśleć co zrobić, żeby było nas więcej. Nas opiekunów zastępczych.

Mimo ustaw, rozmów, konwencji i konferencji - jest nas coraz mniej.

Nie mamy ochrony psychologa, czy terapeuty, chyba że sami o to zadbamy - może powinna być dla nas zaplanowana solidna superwizja.
Nie mamy ochrony prawnej, każdy może przyjść wtłuc nam słownie czy fizycznie i /?/ i nic - a dla porównania, czy wiecie że pedagog szkolny to funkcjonariusz publiczny.
Nie mamy "ochrony" ekonomicznej - tych którzy nie wiedzą ile zarabiamy odsyłam do odpowiedniej ustawy i zaznaczę, że tam gdzie jest napisane, że zarabiamy nie mniej niż, to należy przeczytać, że w większości miejsc w Polsce zarabiamy własnie tyle brutto.
Nie mamy ochrony "wizerunku" - w większości wypadków media pokazują jak gotujemy i sprzątamy. Kiedyś dosadnie powiedział mój kolega sprzed lat, to obraz pedofila/kucharza czyli -  dzieci/ miłość/ gotowanie.


Nie mamy wielu rzeczy.
To dlaczego to robimy ?
BO WARTO!

A co oznacza chybiotryka - nie ma takiego słowa w żadnym słowniku. Kilka tygodni temu wymyślił je Iwo /lat 4/ kiedy coś mu nie wychodziło, wymyślił sobie jakąś budowlę i ... "to mamo taka chybiotryka, nie zrobiłem tak jak chciałem".
Obchody Dnia Rodzicielstwa Zastępczego to dla mnie taka chybiotryka - chybiony pomysł na zaplanowanie i zrealizowanie wydawałoby się zwykłego prostego zadania.


09 kwietnia 2014

ponadczasowość


Spokojny wieczór i jeden artykuł w Polityce.

Artykuł, jak artykuł. 
W pamięci zapadło mi jedno z ostatnich zdań. Zupełnie się z nim nie zgadzam.
Ale nawet on przyznaje: harcerstwo cierpi na niedopasowanie metody do współczesnych czasów. 
Oj, chyba trzeba odrobić zadanie - co to jest, czym jest metoda harcerska?

Ktoś mi powie - stara jesteś, nie pamiętasz, wszystko się zmieniło. 
Są pewne przekonania, podświadoma wiedza która pozostaje na zawsze.

Czyli co z tą METODĄ?
Metoda, sposób, pomysł na wychowanie realizowany za pomocą:

  1. Prawa i Przyrzeczenia.
  2. Uczenia w działaniu.
  3. Systemu małych grup.
  4. Programu stale doskonalonego i pobudzającego do rozwoju.
Warto zauważyć, że to metoda ponad miejscem i czasem. Każdy coach, trener, człowiek od PR i HR, facylitator, mediator i negocjator, wszyscy działają dzięki metodzie harcerskiej. Nawet jeśli nie mają takiej świadomości, właśnie na bazie tej metody budowano ich szkolenia i rozwój, planowano zajęcia i sprawdziany kompetencji. 

Uczono i sprawdzano wiedzę w działaniu - bo cóż warta wiedza bez umiejętności jej zastosowania...

Pracowano w grupach, dla grupy i z pomocą grupy - bo razem można więcej, szybciej, dokładniej, ciekawiej...

Stale doskonalono system/pomysł, jednocześnie pobudzało do rozwoju i jednostkę i grupę - bo co to jest ewaluacja projektu, czy podnoszenie kompetencji. 

Prawo i Przyrzeczenie - bo każdy ma system wartości, ideały, stan do którego dąży.



Jak można powiedzieć, że metoda do czasów współczesnych nie przystaje /?/ kiedy wszystkie dobrze zorganizowane grupy z niej własnie czerpią, choćby korzystając z usług wyżej wymienionych profesji. 

Może to program i forma, nie tyle nie współczesne, co w nienadążający za szybkością świata sposób podane?

I może nieświadomość rodziców i młodego człowieka, że kiedyś duże pieniądze będzie płacił za to by zdobyć umiejętności i kompetencje które teraz może przyswoić w dobrej grupie rówieśników -powoduje "kryzys powołań". 

Może czas pokazać, co daje harcerstwo w życiu. Takim realnym, dorosłym. 
Jak żyje się dobrze, mając umiejętności nabyte właśnie w harcerstwie. 
Jak współpracuje się z tymi którzy szlify harcerskie zdobyli. 

Może czas uwspółcześnić wizerunek harcerza. 
I najmniej chodzi w tym wszystkim o mundur. 

Cytaty - Aleksandra Pezda, 
Ciche harce. 
Polityka Nr 14 (2952) s. 34

31 marca 2014

spolegliwy

Pamiętam, że dawno temu słowo spolegliwy, odczytywałam jako uległy komuś. 
Nic bardziej błędnego. 
Dowiedziałam się o tym na harcerskim szlaku. 
Tak wtedy harcerze nie rysowali bocianów - czytali, dyskutowali, uczyli się i innych. 
Wierzę, że i dzisiaj tak bywa. 

Pamiętam, że było to dla mnie zaskakujące odkrycie, kiedy przeglądałam "Medytacje o życiu godziwym" i znalazłam taki zapis: 
Opiekun wtedy jest spolegliwy, kiedy można słusznie zaufać jego opiece, że nie zawiedzie, że zrobi wszystko, co do niego należy, że dotrzyma placu w niebezpieczeństwie i w ogóle będzie pewnym oparciem w trudnych okolicznościach. 

Zupełny zbieg okoliczności bo dzisiaj urodziny Mistrza Kotarbińskiego - 31.03.1886 rok

A mnie od rana męczy jedna jego myśl. I znajdując chwilę czasu, zaczęłam szukać, czy aby słów nie mylę. A brzmi tak: 
Maszerować noga w nogę nie jest bynajmniej tym samym, co iść ręka w rękę.

I tak mnie Mistrz dzisiaj zachwycił, że jeszcze kilka drobnych - ważnych myśli jego postanowiłam tu zapisać. Może zachęci to kogoś do sięgnięcia do źródeł.


Trzeba podważać wszystko, co się da podważyć, gdyż tylko w ten sposób można wykryć to, czego podważyć się nie da.

Racjonalne wychowanie czyni człowieka mniej szczęśliwym, aby jego otoczenie było mniej nieszczęśliwe. 

Przeszłość zachowana w pamięci staje się częścią teraźniejszości.

Dobrze mieć autostrady, ale smak nadają życiu dopiero ścieżki, którymi można sobie od nich odbiegać.

Gdy ustaje tolerancja dla tolerancji, nastaje tolerancja przemocy.

Rozum w pełni rozkwita pod strażą wolności, wolność rozkwita pod strażą rozumu.

Jest o czym myśleć czytając cytaty z Mistrza Kotarbińskiego. 

Jest jeszcze jeden który zawsze i niestety często przypominam sobie gdy słyszę jak 
Ktoś? 
Coś? 
dla "dobra" Kogoś? robi. 
Jak słyszę, to wypowiadane we wszelkich kombinacjach i odmianach, przez starych i młodych, przez mężczyzn i kobiety, wykształconych i nie do końca, przez polityków, pedagogów, przedstawicieli zawodów różnych. 
Dla dobra dziecka.
To, co najlepsze, może dobrem nie być.


Tadeusz Marian Kotarbiński (31.03.1886 - 03.10.1981) 
polski filozof, logik i etyk, twórca etyki niezależnej, 
przedstawiciel szkoły lwowsko-warszawskiej, 
nauczyciel, pedagog. 




17 marca 2014

zryty mózg

... nie mam czasu na sen... 
... siedzę sobie w moim małym pokoiku ... 
... w mojej głowie wojna...


... chcę biec do ludzi... 
... nigdy w życiu swym nie umiałem zdjąć czapki przed nikim...


... ja zwariuję tutaj nie ma chwili ciszy... 
... czy widzisz światełko w tunelu... 
... sto tysięcy złotych i czerwonych liści... 
... już odjechały, nocne tramwaje ... 
... coś stuknęło na tarasie ...

Kłębiące się myśli niespokojne i niepokorne. 
Jeśli w mojej głowie wojna, to co w głowie nastolatka. 
Rzecz niby "naturalna" - dorasta, planuje samodzielność, przygotowuje się do wyjścia. 
Dla mnie naturalna, a dla nastolatka? 
Z czegoś naturalnego, chce uczynić działanie poza standardem. 
Zachowuje się jakby chciał ukryć zdradę. 
Zdradę której nie ma. 
A jednak zanim nastąpi to "naturalne", chce spalić wiele mostów. 
Chce udowodnić /?/ - to oni mają wpływ na to że odchodzę, nie lubię ich, nic mnie z nimi nie łączy. 
Po co? 
Może po to, by móc powiedzieć głośno - to wreszcie ja kogoś opuściłem, nie mnie, ale ja kogoś. 
A, że są sprawdzeni, zahartowani w odchodzeniu i przychodzeniu, w przyjmowaniu i oddawaniu - to zrozumieją i kiedy będę wewnętrznie samodzielny to mnie przyjmą. 
Wiedzą, że muszę mieć czas inny i inaczej przeżyty niż ci młodzi dorośli, bez wcześniejszych doświadczeń. 

Wie, że kiedy będzie wewnętrznie wolny i wróci, nie będą dopytywać, dziwić się obrażać, bo oni wiedzą, że zachowywał się tak dlatego, by mógł powiedzieć - to ja kontrolowałem sytuację, nikt mnie nie opuścił, nie zostawił, nie przekazał, to ja tak chciałem i tak zrobiłem.


Przeszliśmy to kilka lat temu. Teraz powtórka, trochę mocniejsza. 
Cały czas nadzieja, że finał będzie taki sam jak przed kilku laty. 

Ile razy to się jeszcze powtórzy? 
Zapewne kilka. 
Może będziemy wtedy mocniejsi. 
Powinniśmy być mocniejsi. 
Ale może się okazać że starsi, bardziej zmęczeni, mniej cierpliwi. 
Oby nie. 




pierwsze linijki to cytaty z piosenek. 
Jeśli ktoś ma przekonanie, że zna tytuły, lub autorów wszystkich /zacytowanych/ to zapraszam do przesłania informacji na @. 
Będzie nagroda dla znawcy :)

02 marca 2014

powrót do pisania

Ledwie napisałam 3x i taka długa przerwa.
Ale tak to chyba będzie wyglądać.
Systematyczna muszę być w innych obszarach.
Tutaj to czysta przyjemność.
Czyli jak będę miała temat, czas i to coś co pozwala jeszcze siedzieć przed monitorem.

I priorytety trzeba ustalić. Co jako pierwsze pisać, a co może poczekać.

Dzisiaj odgrzebałam mój licencjat, nie żeby jakiś stary.
Ten który tworzę.
Czasu coraz mniej a ja mam dwa rozdziały.
Ten drugi zaczyna się mniej więcej tak:

Prawdopodobnie nie istnieje społeczeństwo które nie borykałoby się z problemem zapewnienia opieki dzieciom osieroconym i opuszczonym.
Prawdopodobnie wiele społeczeństw ma również realny problem z pozyskaniem kandydatów na opiekunów zastępczych.
W Polsce od wielu lat poszukuje się rozwiązań dal obydwu tych kwestii i choć częściej zajmujemy się pierwszym problemem, zastanawiając się w jakiej formie ta opieka ma być zapewniona i jakie jej standardy wprowadzić, to prawdopodobnie większe wyzwanie stanowi brak kandydatów do pełnienia funkcji opiekunów zastępczych. 

Czas zabrać się za rozdział 3, czas najwyższy. Później metodologia, wywiady, podsumowania

...i cały czas nadzieja, że zdążę.

Jestem bardzo ciekawa co powodowało obecnymi opiekunami zastępczymi, że podjęli się swojej roli. Czy znajdą się chętne osoby, żeby mi o tym opowiedzieć?
Czy potrafię to odpowiednio podsumować?

Może jeszcze dzisiaj kilka zdań o wczorajszym dniu.
Bardzo się cieszę że zdecydowaliśmy się wziąć udział w I Małopolskim Kongresie Kobiet.
       Wiele osób przyszło, żeby dowiedzieć się czym zajmuje się nasza fundacja  PROJEKT ROZ , wiele słuchało z zainteresowaniem, wiele obiecało kontakt.
Mamy nadzieję że choćby mały % z tych obietnic zostanie zrealizowanych. Już dzisiaj odezwała się jedna z miłych kobiet.

A najpiękniejsze było to, że byłyśmy trzy i każda z nas ze swojej perspektywy, swoim językiem opowiadała o naszych działaniach, każdą z nas z ciekawością słuchano.
Dziękuję dziewczyny :). 

Przewrotnie trochę nasze hasło na ulotce:
Myśląc o opiece, widzimy kobietę. 
A opieka wymaga 
- współdziałania - 
różnorodnego, dobrego, profesjonalnego zespołu.

15 lutego 2014

146 stron

,, Powiedziała im kiedyś o tym i udając spokój, wygłosiła mały wykład na temat organu zwanego ,,sercem matki".
- Nawet nie próbujcie mnie zrozumieć. Nie macie szans. Możecie tylko przyjąć za dobrą monetę to, co wam mówię. Otóż serce matki to jest organ, który nie poddaje się żadnej racjonalizacji. Żadnej. A zatem żadne zdroworozsądkowe argumenty do mnie nie przemawiają. Sama zresztą potrafię nimi sypać. To nie działa. Więc jeśli czasem w środku dnia dostaniecie ode mnie esemesa ze znakiem zapytania, to wystarczy, że odpowiecie tylko ,,żyję". Ja to muszę wiedzieć własnie w tej chwili. Bo moje serce matki wariuje. Obiecujecie? ...
...- Jeszcze coś. Jeśli macie zamiar nie wrócić do domu na noc, to uprzedźcie. Mnie nie obchodzi, dokąd idziecie i z kim, jesteście dorośli, tylko żebym nie czekała w nerwach."*

Ciekawe, kto wie, co to za książka i kto ją napisał?

Dostałam kilka dni temu, od mojej Koleżanki Kuratorki.
Wczoraj w nocy doczytałam do 146 strony czyli mniej więcej połowę.
Dobrze, że dzisiaj sobota i ostatnie momenty ferii, mogłam spać nieco dłużej
po czytaniu do 2.00.

Ciekaw kto jeszcze tak ma?
Bo ja wysłałam pewnie, wiele esemesowych pytajników i otrzymałam
wiele odpowiedzi ,,żyję".
I jestem wtedy spokojna.
I uczę jednocześnie, że warto zadbać o spokój innych.

Czyli uczę rzeczy niby prostej, a jednak skomplikowanej.
Zauważyłam, że powierzone nam dzieci idealnie znają swoje prawa.
I w pewnym sensie to dobrze.
Lepiej znają je Ci, którzy na swojej drodze trafili wcześniej do instytucjonalnej opieki.
Ale nie wiedzą o jednym małym szczególe.
Te prawa nie są tylko dla nich, te prawa są również dla innych.
To samo prawo, do takiej samej rzeczy, takiego samego traktowania, takiej samej
wolności i prawo do takich samych obowiązków mają również inni.
Jest to dla nich zwykle duże zaskoczenie.
Ale uczymy się cały czas.
Uczymy się również tego, że dorośli też mają prawa.
Mają prawo do szacunku, pracy, prywatności, odpoczynku...
Mają również prawo, do nie czekania w nerwach.
I bardzo dziękuję moim dzieciom, że starają się zabezpieczyć to moje prawo.

Dzisiaj druga połowa książki, wszak jutro niedziela i ostatni dzień ferii, ostatnia możliwość by rannym świtem nie zrywać się z łóżka.

*A dla ciekawych:  Anioł w kapeluszu. Monika Szwaja

13 lutego 2014

sympatyczna Pani

Dzisiejszy dzień, pełen odwiedzin, telefonów, rozmów, planów...
Czyli właściwie nuda, codzienność.

Nic z tego.

Dzieci podsumowały - ale sympatyczna Pani, a ja dodam od siebie, że ma piękny kolor włosów.
Nie odważę się dokładnie powiedzieć jaki /bo w kolorach nie jestem za dobra/, jednego jestem pewna nie były niebieskie.
Moje wrażenia z tego pierwszego spotkania, opisałabym tak:
- pierwsze spotkanie?
- nie,  my się znamy od dawna,
Dużo spokoju wniosła ze sobą do naszego domu, spokoju w formie która zawsze mi pomaga.
Nawet jeśli Ona sama jeszcze tego nie wie - to ja powiem już dziś, Ona bardzo dobrze rozumie co i po co robimy w naszym domu.
Bardzo sympatyczna Pani i ten piękny kolor włosów.

Dzisiaj były też łyżwy zakończone spotkaniem przy gorącej czekoladzie.
Młodzi ludzie.
Rano zdają egzaminy, po południu spotykają się z nami.
Spotykają się z nami, a przed lub po tym spotkaniu pracują.

I sympatyczny telefon.
Co słychać? Jak leci? Wszyscy zdrowi? Jak mijają ferie?
Niby nic. A daje to wewnętrzne zadowolenie. Nie jestem sama.

I codzienne życiowe sprawy, nie zawsze wesołe, o których się rozmawia, rozmawia, rozmawia ...

I piosenka która od kilku godzin plącze się nie tylko po głowie, ale i śpiewam co chwilę:

"Tylko anioły do mnie wysyłaj
piękne, pierzaste i zadbane.
Niech latają ponad mną 
jak złotoskrzydłe motyle.
Niech latają nade mną, 
niech mi cudne nuty grają.
Wysyłaj do mnie Anioły,
niech mi w duszy śpiewają."

I czekam kiedy wróci do Polski mój ulubiony Anioł. 

12 lutego 2014

zacznij blogować

Zacznij blogować - zachęca napis.

Zacznij, łatwo powiedzieć.

Chęci są, ale czasu jakby niewiele.
A może to nie brak czasu, a początek zmęczenia, żeby zaraz o wypaleniu nie mówić.
Dlaczego o tym piszę ?
Zamiast radośnie pierwszy wpis rozpocząć.
Może dlatego, że temat o wypaleniu przygotowuję, który wstępnie zaczyna się tak:

"Siedząc teraz przed pustym ekranem, myślę sobie jestem zmęczona. Pustka w głowie myśli uciekają w kierunku innych lżejszych tematów, wykonuję szereg dodatkowych zbędnych działań, byleby tylko jak najdalej odsunąć moment przystąpienia do pracy.Zmęczenie - przejściowe zmniejszenie zdolności do pracy spowodowane przez brak rezerw energetycznych..."
"Życie na wysokich obrotach ma swoją cenę. Pojawiają się zaburzenia snu, rozdrażnienie, zaburzenia sprawności" /wszelakiej/.

Myśleliście kiedyś na jak wysokich obrotach funkcjonuje opiekun zastępczy? 
Badania interakcji nauczyciela w czasie jednej lekcji szkolnej, mówią że, wchodzi on w czasie takiej jednostki lekcyjnej w ponad 1000 interakcji. 
W ile interakcji dziennie wchodzi opiekun zastępczy? 
Jak sobie poradzić w tak szybkim życiu?
Mąż, 12 dzieci, 2 koty, 2 psy. Wszyscy pomagają, a jednak w pewnym sensie masz wszystko na swojej głowie. 
Sąd, 
lekarz,
szkoła, 
obiad, 
spotkanie, 
sprawozdanie, 
gdzie na wakacje, 
kiedy zakupy, 
rozmowy o życiu,
współpraca z,
rozmowa o,
pismo do,

Macie pomysły jak zwolnić, jednocześnie niczego nie zaniedbać?

Mam kilka, ale mam kłopot :) z wprowadzeniem ich w czyn.
Ale o tym może innym razem.