Mała przerwa na kawę.
Koniec miesiąca, koniec roku, koniec martwienia się obroną
/tu może trochę przesadziłam bo do czwartku jednak jeszcze dwa dni/.
Koniec,
końców postanowiłam targana emocjami, - czas na kawę -, poświecić na
pisanie.
Pomaganie jest super i dla pomagacza i dla "pomożonego".
Całe
moje czarowne 47 letnie życie mówiono mi, pokazywano, i sama dzieliłam się tą wiedzą i umiejętnościami że:
- pomagam bo są ludzie którzy tej pomocy potrzebują,
- pomagam bo są ludzie którzy na tą pomoc czekają,
- pomagam bo
chce,
- pomagam bo mogę,
- pomagam i nie czekam na uznanie i
poklask,
- pomagam bo tak trzeba,
- pomagam bo podświadomie mam nadzieje ze i
mnie ktoś w biedzie nie opuści,
- pomagam tak jakbym robiła to za największe
pieniądze świata i nie oczekuje zapłaty, co nie jest jednoznaczne z tym, że jej nie przyjmuję, zapłata może mieć formę różną i tak to rozumiem.
Poznałam też prawdę starą jak
świat, że darowanemu koniowi nie zagłada się w zęby.
Wiem też, że daruje nie to co
mi zbywa /żeby się pozbyć i móc rozwiązać supełek, przypominający o dobrych
uczynkach/. Daruję produkt, usługę, to "coś" co potrafię zrobić jak najlepiej - wysoka jakość darowizny :), i to czego obdarowywany potrzebuje, co sprawi mu przyjemność. Że ta darowizna nie zawsze musi być zaspokojeniem pierwszej potrzeby, każdy ma marzenia i to, że ma połatane palto nie znaczy, że nie może marzyć i otrzymać biletu do opery.
Ale przy tym całym darowaniu i pomaganiu muszę pamiętać o
najważniejszym - mam rodzinę, dzieci, męża, rodziców, rodzeństwo.
Więc przed
każdym "darowaniem" przelatuje mi przez głowę malutka myśl, czy oni nie stracą,
czy nie stworzę sytuacji w której z mojej winy to moi najbliżsi będą potrzebować
pomocy.
To myśl malutka, taka z serii mikro.
Nie mówię tu o stracie czekolady, czy sytuacji w której zamiast butów
za 150 kupimy buty za 100, żeby starczyło dla innych na "coś".
A teraz o tym, co mnie sprowokowało do pisania
właśnie dzisiaj.
Małe grosiki, plątające się po domach, kieszeniach, szafkach, skarbonkach i słoikach. Z wielkim entuzjazmem zbierane przez klika ostatnich lat. I niby
wszystko ok, nikt nie zmusza szkół i przedszkoli do brania udziału w tym
pomaganiu. Wszyscy wiedzą po co i do kogo trafiają grosiki zamienione w grube
banknoty.
I nagle zdziwienie, że obsługa takiego przedsięwzięcia kosztuje.
I
takie złośliwe myśli przebiegają mi przez głowę kiedy czytam komentarze, niestety
również znajomych prowadzących różne fundacje czy stowarzyszenia:
- jak wy
logistycznie rozwiązujące takie rzeczy ?
- sami na plecach przenosicie kilka ton?
- płacicie z własnej pensji za paliwo?
- pozyskane środki rozdajecie w workach na
kilogramy, czy może prowadzicie jakąś ewidencje?
- macie "supermoce" i z chaosu i
powietrza tworzycie papier, znaczki ... ?
- czy organizując jakiekolwiek akcje na swoim
terenie wychodzicie na środek rynku i krzyczycie "dajcie".
Chętnie się tego
nauczę. Tak na przyszłość. Przyda się.
Podpowiedzcie jak to robicie, że obsługa Waszych przedsięwzięć nic nie kosztuje.
Czy może jednak korzystacie, z dobrodziejstw
techniki?
Po to żeby więcej, lepiej, szybciej.
Jeśli ktoś z Was twierdzi, że
robi coś za darmo to , powiem odważnie - kłamie -, albo nie ma świadomości, że za
jego darmowe, dobre uczynki ktoś inny płaci.
Jeśli drukarnia /przykładowo/ robi coś dla nas za
darmo to, albo ukradła papier, prąd, farby i inną chemię, albo obciążyła tym
innych którzy u niej drukują, albo właściciele wyłożyli ze swojej kieszeni żeby
ponieść te koszty, albo nie wypłacili premii pracownikom - ktoś za to płaci !!!
Jeśli miasto daje Wam w użytkowanie za darmo lokal, to ktoś inny za to płaci
- za media, utrzymanie części wspólnych, otoczenie budynku ...
Nie znam rachunków "grosikowej akcji" i nie
interesują mnie.
Po raz pierwszy korzystaliśmy w tym roku z ich pomocy.
A nawet, gdybyśmy nie korzystali, napisałabym, to samo.
Cieszę
się, że zapłacili za prace wielu osobom które fizycznie ją wykonały :
konwojentom, drukarzom, redaktorom, plastykom, liczącym kasę, wysyłającym
odpowiedzi i tym którzy czytali wnioski i decydowali kto w tym roku
skorzysta z góry zebranych grosików.
Zanim zaczniecie poddawać w wątpliwość
zapytajcie tych którzy otrzymali wsparcie, może się okazać, że jest ich wielu
wokół was.
A ja mam nadzieję,
wierzę w to,
że pozyskana "góra grosza" nie
została wydana na markowe okulary, wycieczki zagraniczne, sprzęt komputerowy ... pracowników.
A... i jeszcze jedno, brzydzi mnie spiskowa teoria dziejów, i nie godzę się z komentarzami w stylu ..., no może daruję sobie cytaty.
Mnie nie dziwi, że praca i obsługa kosztuje.
Ile - to już inna rozmowa.
Ale myślę, że chętnie zostanie przyjęte każde logiczne, uczciwe, prawnie poprawne rozwiązanie dotyczące zmniejszenia kosztów obsługi wielu działań, wielu fundacji, wielu stowarzyszeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz